Wrocławskie wspomnienie…
poniedziałek, 30 kwietnia 2018 09:35

I już po wycieczce! Cali i w większości zdrowi, chociaż mocno utrudzeni, wróciliśmy do domu. Ale po kolei.

Nasza długo wyczekiwana wyprawa na podbój Wrocławia rozpoczęła się wczesnym rankiem w czwartek 26 kwietnia. Droga do stolicy Dolnego Śląska minęła dosyć szybko. Gotowi na zwiedzanie zameldowaliśmy się we Wrocławiu kilka minut przed 11.00. Tutaj czekała na nas pani Renata, nasza miejska przewodniczka. Z lekką obawą spoglądaliśmy w niebo. Pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie: to świeciło słońce, to znów gromadziły się złowieszczo wyglądające chmury. Nie przestraszyliśmy się ich i odważnie ruszyliśmy „w miasto”, zostawiając w autokarze peleryny i parasole. Nie należymy do przesądnych, ale nie chcieliśmy wywoływać wilka z lasu. I to, jak się potem okazało, było zuchwałe działanie z naszej strony. Niebo postanowiło bowiem przywitać nas z honorami i na wiwat rozwarło swoje podwoje. Czym prędzej zatem wróciliśmy do autokaru po cieplejsze okrycia i parasole, pojawiły się też pierwsze zakupy w postaci różnokolorowych pelerynek przeciwdeszczowych. Teraz byliśmy naprawdę gotowi na zwiedzanie. I znów kolejna niespodzianka. Aura zakpiła z nas. Deszczyk kropił jeszcze kilka minut, chyba po to, aby nie wzniecać kurzu pod naszymi stopami i na nieboskłonie na dobre zaczęło dominować słońce. Rozpoczęliśmy wędrówkę po centrum miasta. Podziwialiśmy starówkę, wchodziliśmy do kościołów, słuchaliśmy historii oraz wielu legend związanych z mijanymi miejscami. Pręgierz nas nie przestraszył, ratuszowy zegar zachwycił. Wokół rynku malowniczo prezentowały się kolorowe kamieniczki. Dookoła mnóstwo turystów, mieszały się różne języki. Oczywiście, co niektórzy, rozpoczęli „fotograficzne łowy” na krasnale – nieodłączny atrybut Wrocławia.

Po obejrzeniu ratusza swoje kroki skierowaliśmy ku ulicy J. Styki. Tu bowiem znajduje się niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju ekspozycja – Panorama Racławicka. Dzieło zachwyca swoim kunsztem i rozmachem, a wiadomości historyczne usłyszane przy okazji z pewnością przydadzą się na lekcjach historii.

Nieco już zmęczeni, udaliśmy się na posiłek. Smaczna zupa jarzynowa i kęski drobiowe dodały nam sił. Warto jeszcze wspomnieć, że obiad jedliśmy w nietypowej scenerii. Wokół na regałach stały rzędy książek, na stolikach leżały pojedyncze egzemplarze, słowem niczym w bibliotece.

Zaraz potem udaliśmy się do jednej z najnowszych atrakcji Wrocławia – Hydropolis, czyli Centrum Wiedzy o Wodzie. Nasz przewodnik po tym muzeum w ciekawy i przystępny sposób opowiadał skąd się bierze woda, co się z nią może dziać, etc, etc… Były też pokazane miniatury okrętów, a do łodzi podwodnej, czyli batyskafu można było nawet wsiąść. Jak łatwo się domyślić i chłopcy, i dziewczynki takiej okazji nie przepuścili. Była też strefa relaksu, ale nie odpoczynek był nam w głowie, chcieliśmy zobaczyć jeszcze więcej…

Kolejny punkt programu naszej wycieczki zakładał zakwaterowanie. Tak więc pojechaliśmy do hostelu Wratislavia. Tutaj już wszystko czekało na nas gotowe. Po aklimatyzacji w nowym miejscu i obowiązkowym odwiedzeniu innych pokoi, czekała nas niespodzianka, a mianowicie Panie zadecydowały, że koniecznie trzeba obejrzeć Wrocław nocą. Przemaszerowaliśmy zatem nadodrzańskimi bulwarami na wrocławski rynek. Podobał nam się za dnia, ale w świetle nocnych latarni, rozlicznych neonów, ulicznych grajków, sprzedawców „światełek do nieba” prezentował się naprawdę urzekająco. Byliśmy świadkami nagrywania programu „Rewolucje kuchenne” i jest spore prawdopodobieństwo, że ktoś „ z naszych” pojawił się w kadrze. Godzina była późna, ale tutaj nikt nie wybierał się do snu – „miasto żyło”. My jednak spacerkiem wróciliśmy do naszych pokoików. Szybki prysznic, mycie zębów i „myk” do łóżeczka. Robiło się coraz później i oczęta się kleiły.

Ale co to? Spokojne krasnale z rynku po wybiciu północy zeszły ze swoich postumentów i odwiedziły nas w hostelu. Do brzasku słychać było po korytarzach tupot ich maleńkich stópek. Dopiero kiedy zaczęły przenikać pierwsze promienie słońca „nasze krasnale” postanowiły odpocząć.

Dzień drugi rozpoczęliśmy z najwyższego punktu widokowego w Polsce – Sky Tower. Z platformy widokowej, usytuowanej na 49 piętrze cudownie rozciągała się panorama miasta i okolicy. Wszystko wydawało się tak maleńkie, niczym z bajki o Alicji w Krainie Czarów.

Potem oaza ciszy, spokoju i zieloności, czyli spacer po Ogrodzie Japońskim. Można było zachwycić się różnobarwnością, wielkością i pięknem poszczególnych okazów rododendronów, różaneczników, azalii, magnolii, bonsai i innych gatunków roślin. W stawie dostrzegliśmy ogromne okazy ryb, które celowo do nas podpływały, jakby pragnęły, aby je podziwiać. Tak też robiliśmy.

Zaraz obok przed Halą Stulecia usytuowana jest Fontanna Multimedialna – następna miejska atrakcja, niestety czynna będzie dopiero od 5 maja.

Ostatnim punktem naszego programu były odwiedziny ZOO i wizyta w Afrykarium. Nie sposób zobaczyć wszystkich zwierząt w ciągu trzygodzinnej przechadzki, ale oczywiście te najważniejsze widzieliśmy. Były zatem lwy, słonie, hipopotamy, wielbłądy, marabuty, motyle, delfiny… no i małpy. Na ostatek zostawiliśmy Afrykarium. Tutaj naprawdę zrozumieliśmy co to znaczy Afryka i na własnej skórze doświadczyliśmy gorącego klimatu. Warto jednak było. Przepiękne okazy ryb, bujna roślinność , wspaniałe kaskadowe wodospady – wynagrodziły nam wszystkie trudy. To już był ostatni punkt programu wycieczki. A ponieważ niektórych „gniotły pieniądze w kieszeni” ( określenie jednego z chłopców ) skierowaliśmy się do sklepiku z pamiątkami. Z drobniakami niewiele można tutaj było zdziałać, ale nasi wycieczkowicze dobrze byli zaopatrzeni finansowo.

Nakarmieni i obkupieni ruszyliśmy w drogę powrotną. Wszystko było dobrze do okolic Opola. Tutaj nasza podróż mocno spowolniła, utknęliśmy bowiem w 15-kilometrowym korku spowodowanym karambolem na trasie. Nasz postój przedłużył się do ponad dwóch godzin. Czas ten nie był jednak zmarnowany. Wykorzystaliśmy go w różnoraki sposób: zacieśnienie więzi międzyklasowych, zrealizowanie programu profilaktycznego, rozwiazywanie quizów, opowiadanie dowcipów, a wreszcie drzemka. Nawet z fizjologią daliśmy radę, ale w jaki sposób, to pozostanie tajemnicą.

Wreszcie kwadrans po północy przybyliśmy na docelowe miejsce. Tutaj na parkingu oczekiwali rodzice i w szybkim tempie wycieczka dobiegła końca.

Jakie wrażenia z niej wynieśliśmy? Pewno każdy zapamięta ją inaczej, ale warto było jechać. Wrocław jest piękny i wart obejrzenia. Niektórzy być może już wkrótce tam wrócą aby zawiesić kłódkę na Moście Zakochanych, inni „coś” zostawili, tylko jeden chłopiec się wykąpał pod kurtyną wodną a chciałoby więcej, a poza tym nie widzieliśmy w pełni Fontanny Multimedialnej, w ZOO – nosacza sundajskiego i nie odbyła się ta „dzika impreza”, na którą było tyle planów. Tak więc Wrocławiu – nie żegnamy się , a mówimy „Do zobaczenia”.

Poprawiony: poniedziałek, 30 kwietnia 2018 10:00